Info

avatar Ten blog rowerowy od czerwca 2012 r. prowadzi mih z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 2172.00 kilometrów (plus 1209 km sprzed bloga) w tym 127.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.36 km/h i zwiedzam świat.
Więcej o mnie. Niżej goście zliczani od listopada 2012 r.:

Flag Counter


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mih.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jak to dawniej bywało ...

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 24.10.2012 | Komentarze 9

W dzieciństwie i młodości rower towarzyszył mi zawsze. Najpierw taki na trzech kółkach ze skarbonką w ramie, później jakoś długo nic nie pamiętam i w końcu pierwszy dorosły i wymarzony składak Wigry 3. Został kupiony zimą, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Byłem z Mamą w sąsiednim mieście (20 km od rodzinnego Łobza) i akurat przywieźli towar do sklepu. Szybko ustawiliśmy się w kolejkę i tak stałem się jego szczęśliwym posiadaczem. Kolor - kość słoniowa. Z uwagi, że na dworze leżał śnieg (kiedyś padał częściej) rower stał w moim pokoju, a ja wpatrywałem się w niego całymi dniami. Do towarzystwa w długie zimowe wieczory miałem książki podróżnicze i dwa kanały w telewizji. Zero komputerów, komórek itp. wynalazków. Przemierzałem więc lądy i oceany wspólnie z Tomkiem Wilmowskim, 15 - letnim Kapitanem i Panem Samochodzikiem. O samochodzie w tamtych czasach można było pomarzyć, ludzie przemieszczali się głównie motorowerami i rowerami, stąd moje dążenie do podróżowania skupiło się na rowerze. Wczesną wiosną, gdy tylko śnieg stopniał i asfalt na mojej ulicy wysechł zacząłem namiętne zwiedzać bliższą i dalszą okolicę. Wtedy prawie wszystkie dzieci miały lepsze lub gorsze rowery, jazda była powszechnym sposobem spędzania czasu wolnego. Kto nie miał własnego roweru musiał opanować dosyć trudną sztukę jazdy pod ramą na Ukrainie ojca. Standardem były zawody, kto zrobi najdłuższego "hamula" na piasku. Z tego okresu zostały "pamiątkowe" blizny na łokciach i kolanach. Jeździło się do lasu na poziomki, maliny i na grzyby. Nad jezioro i po zakupy, jednym słowem wszędzie (oprócz szkoły i kościoła). Ciągnęło mnie by coraz dalej odjeżdżać od domu. Pod koniec szkoły podstawowej (miałem jakieś 13 lat) przekonałem się, że na rowerze można przejechać w ciągu dnia kilkadziesiąt kilometrów. Pamiętam przez mgłę pierwszą daleką wycieczkę z moim przyjacielem z dzieciństwa Remkiem i jego wujkiem po Ińskim Parku Krajobrazowym. Wyszło jakieś 50 km i najbardziej wspominaliśmy ból tyłka. To była moje pierwsza dłuższa trasa. Później przez lata były wielokrotne wyjazdy z kolegami z ulicy do ich babci mieszkającej w Wierzchowie. Tak około 40 km rano i 40 wieczorem w drodze powrotnej, w międzyczasie u babci jechaliśmy kawałek nad jezioro i do sklepu. Cieszyliśmy się, że składakiem da się przejechać 90 km. Trzeba jednak uczciwie przyznać, ż wygodniej było Taty Ukrainą. W noc przed takim wyjazdem spaliśmy z chłopakami na strychu garażu, a przez pół nocy dopieszczaliśmy nasze rowery. Nie było telefonów komórkowych, a i zwykłe nie każdy miał, więc sprzęt musiał być naprawdę zadbany i pewny. Jeździliśmy też latem do cioci kolegi do Cybowa koło Kalisza Pomorskiego, gdzie biwakowaliśmy nad pięknym jeziorem. Mieliśmy do dyspozycji domek za darmo i kajaki, którymi pływaliśmy do harcerek na drugą stronę jeziora.
Kiedy byłem już w liceum popularne stawały się w Polsce rowery górskie. Strasznie na taki zachorowałem i w końcu udało mi się kupić używany. To już był szpan. Przerzutki, grube opony, piękny biało - niebieski "góral". Do dzisiaj pozostała z niego rama i przednie koło, reszta się naturalnie z wiekiem zużyła. Z tym rowerem nie rozstawałem się już prawie wcale. Codziennie gdzieś jeździłem, raz bliżej raz dalej. Lubiłem odwiedzać kolegów, a szczególnie koleżanki z pobliskich miejscowości. O tej jeździe, nieco pod przymusem wychowawczyni (uczyła nas biologii) napisałem nawet kiedyś artykuł do gazetki szkolnej - coś o rowerze i jego wpływie na ekologię :) Ekologiczny specjalnie nie byłem, ale rowerowy na bank. Liczników wtedy nie było, ale wyliczyłem, że swoim góralem przejechałem około 10 tys. km. Wtedy wydawało mi się to bardzo dużo :) Kiedy nadchodził czas matur spotykałem się z Kowalem w celu wspólnej nauki. Niby, że razem lepiej wiedza do głowy wchodzi. My jednak, zamiast się uczyć planowaliśmy nasz wspólny wyjazd rowerowy nad morze. Pierwszą kilkudniową eskapadę. Pisaliśmy na kartkach co zabierzemy, planowaliśmy gdzie się zatrzymamy na nocleg, i zastanawialiśmy się skąd wziąć kasę na pole namiotowe, browary itd. Maturę jakoś cudem zdaliśmy i podróż się oczywiście odbyła. Z Łobza pojechaliśmy do Niechorza (80 km), kolejnego dnia wzdłuż wybrzeża do Międzyzdrojów, powrót to już około 120 km. Wieźliśmy ze sobą ciężki dwuosobowy namiot, wielkie śpiwory, wszystko troczone do zwykłego metalowego koszyka ze sklepu przyczepionego drutem do bagażnika. Wyglądałem wtedy tak:

Tą wyprawę wspominałem z rozrzewnieniem przez kolejne kilkanaście lat. Takie opowieści z cyklu "to się już nie wróci. " Po tych wspaniałych 4 miesięcznych wakacjach wyjechałem na studia, rower poszedł gdzieś w kąt, bo nie miałem go gdzie trzymać. Czasem służył jeszcze w weekendy, ale coraz rzadziej. Początkowa tęsknota jakoś ucichła i żyłem tylko wspomnieniami szukając wciąż innych zajęć i hobby. Nabierałem przy tym masy, a wszelką aktywność fizyczną z wrodzonego lenistwa ograniczyłem. Wiosną 2012 r. powiedziałem wreszcie stanowczo "rowerku wróć" i zacząłem pierwsze objazdy okolicy. Oj ciężko było na początku, ciężko. 10 km wokół Głębokiego (12 km/h) wydawało się mega odległością :) Dopiero po pewnym czasie i pokonaniu oporu płuc, wyćwiczeniu mięśni oraz siedzenia zacząłem odczuwać z jazdy ponownie tą samą przyjemność jak dawniej. Wiwat endorfiny i odczuwanie szczęścia ! Z czasem poznałem nowych znajomych i do zakupu roweru namówiłem dwóch "starych" i znowu poczułem się wolny. Zwiedziłem kawał świata wokół siebie, poznałem nowe ścieżki, na dzień dzisiejszy (24.10.2012 r.) przejechałem 3106 km i pobiłem swój dzienny dystans przejechany z Kowalem o ponad 40 km. Po kilkunastu latach :) Poprawiłem kondycję, papierosy palę po pół i pisze bloga. Hura !

Tekst powstał po odnalezieniu powyższego zdjęcia z pierwszej i na długi czas ostatniej kilkudniowej wyprawy rowerowej. Zrobione zostało w Starogardzie Łobeskim w roku pańskim 1995. Kowal masz u siebie więcej ?


Komentarze
pkowal3
| 12:15 niedziela, 11 listopada 2012 | linkuj Oj Szymon - łezka się u oku zakręciła... Dawnych wspomnień czar. Szkoda,że aparaty wtedy ''''troszkę'''' inne były i zdjęcia są jakie są.A wspomnień w głowie coraz mniej :-(( Ale mojego ''''połykacza kilometrów'''' o nazwie Wagant jeszcze mam gdzieś tam w garażu w Dobieszewie!!!
tunislawa
| 10:45 piątek, 26 października 2012 | linkuj troche późniejsze lata swojej młodości wspominasz niż moje , ale jakże podobne ! Chyba przez to że w młodości nie załapaliśmy się jeszcze na komputery i komórki ! I to racja ....wtedy wolny czas spędzało się w inny sposób niż teraz ....a niektórzy , tacy jacyś co chyba się z tym rodzą.....nie wyobrażali sobie życia bez rowerku , chociaz nie zawsze było na niego stać ......Fajnie tak poczytać.....i wrócić w tamte lata na chwile ......:))))
hombredelrio
| 18:28 czwartek, 25 października 2012 | linkuj Niby ciężko było, bo niewiele było a jak mile się wspomina. Ja miałem w drugiej połowie lat siedemdziesiątych "Jubilata" - taki trochę większy składak. A rywalizację na długość hamowania nazywaliśmy "kontrą".
mih
| 10:26 czwartek, 25 października 2012 | linkuj No ja. Jakieś 30 kg temu :(
Trendix
| 06:01 czwartek, 25 października 2012 | linkuj Michał to Ty na tej fotce ?? :-O
mih
| 21:39 środa, 24 października 2012 | linkuj Pewnych rzeczy nie było, ale człowiek był młodszy :) Szkoda, że z moim rowerem mam tylko to jedno niewyraźne zdjęcie :/
rowerzystka
| 19:40 środa, 24 października 2012 | linkuj Hmm..., właśnie, nie było liczników, nie było gps-ów, człowiek jechał przed siebie i czuł wolność. Nie było firmowych, specjalnie oddychających i zatrzymujących wiatr, ciuszków, a robiło się kilometry. Ech.., to były czasy..., czasy wolności takiej prawdziwej :))
Bronik
| 16:29 środa, 24 października 2012 | linkuj No chłopie trzym się . Masz dobre historyczne podwaliny ( wigry 3). Kwestia przestawienia się z bawełnianych dresików w obcisłe lajkry. super fajnie poczytać . Ja wpodstawówce po osiedlu śmigałem na swojej Czajce co najwyzej. Szacun
Misiacz
| 13:44 środa, 24 października 2012 | linkuj Bardzo ciekawy wpis o dawnych czasach, które i ja jeszcze pamiętam :).

Śmiać mi się czasem, chce, gdy niektórzy nie wyobrażają sobie jazdy bez GPS, a gdy zawiesi im się Sportstracker lub Endomondo, mają ciężką rozpacz i bezradność w oczach :)))!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ylisz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]