Info

avatar Ten blog rowerowy od czerwca 2012 r. prowadzi mih z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 2172.00 kilometrów (plus 1209 km sprzed bloga) w tym 127.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.36 km/h i zwiedzam świat.
Więcej o mnie. Niżej goście zliczani od listopada 2012 r.:

Flag Counter


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mih.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

4. Pozostałe zwiedzanie

Dystans całkowity:436.00 km (w terenie 8.00 km; 1.83%)
Czas w ruchu:23:46
Średnia prędkość:18.35 km/h
Maksymalna prędkość:58.00 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:87.20 km i 4h 45m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
39.00 km 0.00 km teren
02:11 h 17.86 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wieża Bismarcka w Szczecinie

Piątek, 16 listopada 2012 · dodano: 16.11.2012 | Komentarze 9



Po dwóch tygodniach przerwy wreszcie wsiadam na rower. Wszystko przez Jaszka, który to tak skutecznie rozpisał się o endorfinach i krzyczeniu ze szczęścia w Bieszczadach, że mnie zmotywował :) Tak mu pozazdrościłem czytając relację dzisiejszej nocy, że po południu ściągnąłem rower do piwnicy, doprowadziłem do porządku łańcuch i przerzutki (kupiłem stojak serwisowy, polecam), ubrałem się ciepło i wyjechałem. Strasznie mi tych endorfin ostatnio brakuje, na szczęście nasi szczecińscy blogerzy potrafią człowieka rozbujać (kiedy już się z lekka okrył jesienią). Wyjazd ot tak sobie, bez specjalnego celu. Najpierw jadę na Głębokie, później Pilchowo, Tanowo i cały czas ścieżką rowerową do Polic. Ludzi na rowerach spotykam raptem dwóch. Na dworze jakoś 1 czy 2 stopnie, zaraz po wyjechaniu z domu zakładam pod kask czapeczkę. Jedzie się fajnie, ale ścieżka znana więc specjalnej radości jakoś nie czuję. W Policach robię zdjęcie takiego oto znaku:

Co dziwne pozostawione na ulicy rozjechane placki świadczą o tym, że nie jest to znak zapomniany przed laty, a krowisie rzeczywiście dwa razy dziennie spacerują sobie na popas. Dalej typowy krajobraz podupadłych północnych dzielnic miasta.



Fabryka Papieru "Szczecin-Skolwin" w północnej dzielnicy Szczecina wytwarzała papier od 1911 do końca 2007. Produkcję rozpoczęła w 1911 jako Feldmühle, Papier- und Zellstoffwerke. Scholwin bei. Stettin i była ówcześnie największą w Europie fabryką papieru. Więcej o niej tutaj

Przy zajezdni tramwajowej linii numer 6 spoglądam w górę na ruiny Wieży Bismarcka i postanawiam wspiąć się na wzgórze. Najpierw mijam tunelik pod torami i natrafiam na drzwi do podziemi.

Tak wyglądało to w roku 2002:



Wspinaczka na wzgórze w ocieplaczach na buty (po śliskich liściach) nie należy do łatwych. Ale jakoś w końcu z bólem łydek wlazłem. Początkowo po zapadłych schodkach później po glebie.

Wieża Bismarcka w Szczecinie (Wieża Gocławska) z tarasem widokowym znajduje się na Zielonym Wzgórzu na szczecińskim osiedlu Gocław. Jest najdroższą z wybudowanych wież Bismarcka. Budowę wieży zainicjowano w 1899 roku, jednak problemy z lokalizacją budowli opóźniły rozpoczęcie budowy (brano pod uwagę Wyspę Grodzką). W 1910 roku rozpisany został konkurs na projekt wieży. Do realizacji wybrano projekt autorstwa Wilhelma Kreisa wzorowany na mauzoleum Teodoryka w Rawennie i grobowcu Cecylii Metelli. Kamień węgielny położono w 1913 roku. 10 sierpnia 1921 roku odbyło się uroczyste otwarcie wieży.


Obecnie wieża nie jest dostępna do zwiedzania. W latach moich studiów lubiłem na nią przychodzić. Z kopuły dobrze było słychać koncerty na Wałach i pięknie latały fajerwerki. Gorzej się schodziło w ciemnościach :) Wieża w roku 2002:


Wtedy można było zobaczyć środek:






Zjazd ze wzgórza odnalazłem dużo lepszy jak podejście:

Wyjazd następuje z ulicy Narciarskiej, podoba mi się ta kamieniczka:

Chowam aparat do torby i nową obwodnicą miasta, a właściwie ścieżkami rowerowymi wzdłuż niej i ulicy Arkońskiej wracam sobie do domu. Zmarzłem, ale kilka endorfinek złapałem :)

Dane wyjazdu:
112.00 km 0.00 km teren
05:44 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zaduszki Szczecin - Łobez

Piątek, 2 listopada 2012 · dodano: 03.11.2012 | Komentarze 11



Pomysł przejazdu ze Szczecina do rodzinnego Łobza (lub odwrotnie) chodził za mną od marca tego roku, czyli od czasu jak zacząłem ponownie jeździć na rowerze. Jakby sięgnąć pamięcią wstecz to właściwie myślałem o tym od czasu wybrania się na studia. Nie miałem wtedy jednak gdzie trzymać roweru i tak jakoś czekałem z tym kilkanaście lat. Symbolicznie zdecydowałem się na Dzień Zaduszny. Mam do do zapalania kilka zniczy. Ze Szczecina zabieram dwa - dla najbliższych. Trasę ustalam bokami, aby uniknąć ruchu związanego z długim weekendem. Wstaję wcześnie (jak dla mnie) i o godzinie 7:20 wyjeżdżam z domu. Wczoraj chciałem doprowadzić rower do porządku jakimś badziewiastym środkiem z marketu i zamiast nasmarować łańcuch i przerzutki wypłukałem je chyba do czysta. Coś przeskakuje, przerzutka zacina się i przy zjeździe do Arkonki zbyt mocno naciskam przedni hamulec. Nie ma jak gleba na rozbudzenie. Przez liście na na liście, przynajmniej miękko. Ładnie się zaczyna, myślę sobie. Pozbierałem graty do torby, otrzepałem się i jadę dalej. Słońce wschodzi coraz wyżej:

Z sakwami dużo ciężej się jedzie. Pierwszy postój na plaży w Dąbiu:

Nad rzeczką Chełszczącą napotykam pomnik upamiętniający ofiary I Wojny Światowej. Dziwne trochę miejsce, ale tu znalazłem wytłumaczenie jego historii.

Przez Kliniska przebijam się na drugą stronę drogi ekspresowej nr 3, dalej Strumiany, na chwilę wskakuję na drogę w kierunku Chociwla i czym prędzej z niej uciekam w lewo do Przemocza. W Przemoczu chwila na fotkę kościoła z XV wieku i naprzeciwko kościoła ślad pogańskich tradycji:


Na polach trwają prace przy ostatnich wykopkach, przy drogach leżą całe kopy zbiorów, tu góra buraków przed wsią Darż.

Mijam kościół z pomnikiem, niestety brama zamknięta łańcuchem:

Po opuszczeniu Darż w oddali widzę już kościół w Maszewie, to w końcu tylko 4 km.

Maszewo wprost pachnie średniowieczem. Kamienne mury obronne jak przed wiekami określają granice grodu. Zbudowane z ułożonych warstwowo kamieni granitowych i cegły wzniesione zostały na przełomie XIII i XIV w.



Kościół budowany od XII do połowy XV wieku jest budowlą gotycką:


Ciekawe dokąd prowadzą te małe drzwiczki ?

Wjazdu do miasta broniły dwie bramy - przy jednej z nich wzniesiono wysmukłą, cylindryczną basztę przykrytą stożkowatym hełmem, nazwaną później Francuską.

Pokręciłem się trochę po pięknym ryneczku i ponieważ zaczyna mi być naprawdę zimno ruszam szybko dalej.
W Janikowie mijam kościół neogotycki z drewnianą wieżą:

W Wojtaszycach kościół z przełomu XVI/XVII w. zbudowany z głazów narzutowych, przed kościołem pomnik ofiar Wielkiej Wojny:

Jadąc tak przez podupadające polskie wsie docieram w końcu do Dobrej. Od razu skręcam w lewo do ruin zamku Dewitzów położonych na niewielkim wzgórzu. Zamek został wzniesiony pod koniec XIV wieku przez Gerharda von Dewitz na ruinach starszego zniszczonego przez Brandenburczyków. Rozmach przedsięwzięcia przyczynił się wkrótce do powstania najpotężniejszego w XV w. świeckiego zamku rycerskiego w księstwie.




Ciekawe co to za dziura ?


Ze wzgórza mamy dobry widok na kościół św. Klary w Dobrej. Powstał w trzech etapach. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1461 r.



Za Dobrą widać jeszcze tory kolei wąskotorowej, dawno nieczynnej i w większości rozebranej. Tu niedaleko na którymś ze stromych zjazdów osiągam prędkość 58 km/h, niezła adrenalina :

I wciąż dalej i dalej:

W końcu docieram do wsi Strzmiele. Strzemiele tak jak i Łobez powiązane są z rodem von Borck. Pierwsze wzmianki o Łobzie pochodzą z 1271. Jest w nich mowa o rycerzu Wolfie Borko jako panu na Łobzie - "dominus de Lobis". Borkowie byli właścicielami miasta i okolic. W Strzmielach powstał zamek zwany „Wilczym Gniazdem". Symbolem osady został zachowany do dziś herb z wizerunkiem biegnącego wilka z koroną na łbie (aktualny herb Łobza).
We wsi po lewej stronie głównej drogi stoi ceglany kościół, a za nim znajduje się dwór wybudowany po wiekach w miejscu zamku.


Z rodu Borków pochodziła znana z urody Sydonia, której historia przez lata obrosła legendą. W pamięci potomnych zapisała się jako pomorska czarownica. W swoim czasie poznała księcia Ernesta Ludwika z rodu Gryfitów, który przyobiecał jej małżeństwo poprzez oswiadczyny. Na mezalians jednak nie zgodziła się rodzina książęca i do małżeństwa nie doszło. Książę poślubił pannę równą sobie stanem, a zrozpaczona Sydonia opuszczając dwór książęcy głośno przeklęła cały ród Gryfitów. Przez lata kolejni przedstawiciele rodu umierali młodo lub bezdzietnie. W otoczeniu dworu zaczęto szukać przyczyny takiego stanu rzeczy. Przypomniano wówczas „klątwę”, rzuconą ongiś przez młodą szlachciankę. Wyjaśnienie było proste - Sydonia jest czarownicą. Na mękach przyznała się do winy i 1 września 1620 r. pod murami Szczecina została ścięta mieczem, a następnie spalona na stosie. Jej prochy zostały rozsypane. Stracenie Sydonii nie powstrzymało jednak fatum ciążącego nad Gryfitami. W 1637 r. zmarł bezpotomnie ostatni z dynastii książęcej, a Księstwo Zachodniopomorskie przestało istnieć.

Po chwili refleksji na losem Sydoni wsiadam na rower by przebyć ostatnie kilometry dzielące mnie od Łobza. Pod ogromną górę zwaną "dalnowską" rower już prowadzę. Dokucza mi kolano, jestem zmarznięty i zmęczony. Po drodze mało odpoczywałem, ze względu na chłód który szybko wchodził pod bluzę. Jadę na cmentarz zapalić znicze. Pomimo wywrotki na początku drogi jakimś cudem są całe. Tu jeszcze łobeskie lapidarium:


Teraz czas na obiad i kąpiel, pedałuję do domu rodziców. Wieczorem idę do mojego przyjaciela Gucia na nocne Polaków rozmowy. W jego artystycznej pracowni malarskiej wśród zapachu farby popijamy piwko, a papierosy palę po pół. Polecam galerię. Powrót do domu w sobotę ze względu na kolano odbywam już samochodem.

Podróż tą poświęciłem pamięci Remka - mojego Przyjaciela z dzieciństwa i Jego Ojca. Z pierwszym odbyłem swoją dziewiczą wielokilometrową wycieczkę rowerową. Drugi był jednym z pomysłodawców i organizatorów Łobeskiego Maratonu Rowerowego. Od lat maraton nazwany jest Jego imieniem.

Dane wyjazdu:
70.00 km 4.00 km teren
04:07 h 17.00 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Szlak Bielika, ptasi sejmik, trzeci tysiąc kilometrów

Czwartek, 11 października 2012 · dodano: 11.10.2012 | Komentarze 4



Wyjazd zupełnie bez celu. No może mały, pierwszy cel jest - Cmentarz Centralny. Ostatnio modny, bo nabiera kolorów. Nabiera powoli, bo na moich zdjęciach niestety ich jeszcze mało:

Cmentarz wojenny i groby żołnierzy polskich:

A z drugiej strony żołnierze radzieccy. Kwatera wojenna znajduje się na głównej osi widokowej cmentarza, pomiędzy kaplicą, a Pomnikiem Braterstwa Broni (po lewej w dali). Spoczywa tu łącznie 3379 żołnierzy: 367 żołnierzy polskich (w tym 203 nieznanych) i 3012 żołnierzy radzieckich (2586 nieznanych):

Po opuszczeniu cmentarza jadę dalej w kierunku Pomorzan i kręcę się trochę wokół elektrowni szukając drogi do Autostrady Poznańskiej. W końcu jednak cofam się około 200 m i zjeżdżam w prawo ostro z górki do ul. Szczawiowej. Tu niebawem mijam ciekawy wiadukt ze świetlikiem. Wiadukt jest obiektem inżynierskim ukończonej w 1933 r. tzw. Guterumgehungsbahn czyli kolejowej obwodnicy Szczecina, której zadaniem było odciążenie Szczecina Głównego od ruchu towarowego. W fundamentach tego betonowego kolosa, po jego obydwóch stronach znajdują się owalne otwory przez które przepływa rzeczaka Bukowa (Buckowbach). Sam most widać, że miał być szerszy, czyli powinniśmy patrzeć na niego jak na tunel. Stąd byłby sens świetlika w górze.



Po dojechaniu do Autostrady Poznańskiej postanawiam odwiedzić Szlak Bielika, chociaż po przejechaniu go wiosną powiedziałem nigdy więcej. Przekonał mnie fakt, że nie odwiedziłem wtedy ostatniego, pięknego punku z widokiem na Gryfino. Zatem po kolei Siadło Dolne:

Rezerwat przyrody Wzgórze Widokowe nad Międzyodrzem, z widokiem ze stożkowatego wzniesienie Morenka o wysokości względnej około 35 m:


Tu po raz pierwszy postanowiłem nakręcić filmik jako element bloga (smartphone Nokia N8):

Po zjechaniu z wzgórza ponownie wspinam się pod górę tym razem po najgorszym wzniesieniu na szlaku. Nienawidzę go szczerze! Podjazd,a właściwie podejście powoduje jak zwykle wyplucie płuc :/

Dalej już jest lepiej:

W Moczyłach nie zjeżdżam do rzeki, bo za chwilę czekałby mnie i tak podjazd tylko jadę prosto na Kamieniec:

W tym miejscu jakoś mija trzeci tysiąc kilometrów tego roku (część nie była nierejestrowana w Bikestats). Na kierownicy wczorajszy zakup - Airzound, klakson na sprężone powietrze (to przez Groma i Janusza). Musze przyznać, ze użyty dzisiaj wielokrotnie :) Mój instruktor jazdy mówił mi zawsze: "Masz k... trąbę, to trąb !" Prawko zdałem za czwartym razem, ale ta nauka utkwiła mi w pamięci do dziś. Czuję się bezpieczniej kiedy mogę zastopować samochód wymuszający na mnie pierwszeństwo przeciągłym rykiem tego urządzenia :) Na zdjęciu też widoczne nitki babiego lata.

Jadę dalej do Pargowa, gdzie fotografuję ruiny kościoła z XIV wieku, z pięknie zachowanym herbem rodziny von Blumennthal na ścianie frontowej.


A to wspomniany widok przy samej granicy, dla którego odbyłem wycieczkę Szlakiem Bielika, tym razem ostatnią, obiecuję ! Szlak nieutwardzony - szuter i kamienie wciąż luźne, no może oprócz miejsc ubitych jako tako przez ciągniki rolnicze (wyraźne ślady przy polach). Do tego wiraże zryte motorami lub samochodami terenowymi, wszelkie zabezpieczenia objechano bokiem. Jednym słowem mimo pięknych okoliczności przyrody wnerw totalny. I żal.


Dalej na chwilę przeskakuję na niemiecką stronę. W okolicy Neurochlitz słyszę krzyki setek ptaków gotujących się do odlotu. Zebrały się tu na ptasim sejmiku.

Postanawiam nakręcić to zbiegowisko z bliska. We wsi skręcam w prawo i pomimo jakieś tabliczki z napisem przy drodze wbijam się na pola. Nie mam pojęcia co to był za napis, pocieszam się tylko, że nie "Achtung Minen" :) Na szczęście nikt mnie nie pogonił i udało się nakręcić taki filmik:

To moje pierwsze spotkanie z tak dużą grupą ptaków (na 99% żurawi). Napawa mnie to dużą radością, a jednocześnie pewnym smutkiem z powodu nadchodzącej zimy. Kolejny rok mija bezpowrotnie. Szarpany zmiennymi uczuciami pedałuję przez Kołbaskowo, Smolęcin, Będargowo,Stobno i Mierzyn do domu. Zimno.

Dane wyjazdu:
50.00 km 0.00 km teren
03:01 h 16.57 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Dąbie,Szmaragdowe, Dziewoklicz, Portowe - po mieście

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 30.09.2012 | Komentarze 5



Dzisiaj zapowiada się ładne popołudnie. Umówiłem się z Marcinem na objazd miasta, tu nad jezioro, tam gdzieś - ot tak po prostu. Namawiam sąsiada Jacka, żeby odkurzył rower. Wspólnie jedziemy Arkońską, dalej Chopina, gdzie skręcamy w lewo pedałując wzdłuż nowej obwodnicy miasta. Nowiutka, asfaltowa ścieżka rowerowa :) Od Komuny Paryskiej zjeżdżamy w kierunku Stoczni Szczecińskiej po drodze zabierając Marcina i po Trasie Zamkowej cały czas ścieżkami jedziemy do Dąbia. Na plaży, kąpielisku miejskim nad Jeziorem Dąbie:

Przejeżdżamy obok najbardziej charakterystycznej budowli Dąbia:

Wieża tego kościoła ma obecnie 75 metrów wysokości i od czasów powojennych do 12 stycznia 2008, kiedy posadowiono zrekonstruowany hełm wieży katedry św. Jakuba (bazylika archikatedralna przy ul. Wyszyńskiego) była najwyższą wieżą kościelną w Szczecinie.
Ulica Gryfińską kierujemy się do krzyżówki Zdroje i cały czas prosto. Od Batalionów Chłopskich skręcamy w lewo w ulicę Kopalnianą do Jeziora Szmaragdowego. Jezioro powstało w wyrobisku dawnej kopalni kredy, eksploatowanej przez powstałą w 1862 roku pobliską fabrykę cementu portlandzkiego "Stern". 16 lipca 1925 roku natrafiono w ścianie południowej eksploatowanego wyrobiska na warstwę piasków, przez które nastąpił gwałtowny wylew wody i zalanie odkrywki. Na dnie jeziora wciąż znajdują się pozostałości górniczych maszyn i urządzeń. Przy zejściu do jeziora wznosi się betonowy mostek, pozostałość po torowisku wywożącej urobek kolejki.

Urobek wywożony kolejką utworzył Wzgórze Widok, sztuczne wywyższenie terenu o wys. 55 m n.p.m., położone na północny zachód od Jeziora Szmaragdowego. Podjeżdżamy tam betonową drogą, następnie skręcamy w prawo wzdłuż kierunkowskazu, zresztą widać już stąd polanę. Widoki naprawdę ładne, szkoda że aparat lichy.


Wracając do głównej drogi rozpędzam się z górki do 56 km/h. Szkoda, że bez okularów, dobrze, że w kasku. Tak w ogóle to dzisiaj testuję nowy zakup - Giro Athlon. Jest to mój trzeci kask, mam nadzieję, że już ostatni. Mój Lazer 2x3M pomimo, że wygodny i ładny (;p) okazał się jak dla mnie zbyt mało przewiewny :( Giro zamiast 13 kanałów jak Lazer ma ich aż 23. Wreszcie mimo kasku czuję wiatr we włosach, bezpieczna jazda staje się prawdziwą przyjemnością, jestem bardzo zadowolony. Tylko cena trochę nie bardzo.
Dalej kierujemy się Autostradą Poznańską do Dziewoklicza. Trasa ta autostradą jest tylko z nazwy, ograniczenie do 70 km/h nikogo jednak nie powstrzymuje od ciśnięcia na gaz. Tu jedziemy jak zwykle wklejeni na maksa w pobocze. Wreszcie zajeżdżamy na Dziewoklicz. Nigdy nie wgłębiałem się co jest dalej poza kąpieliskiem, a naprawdę warto. Sporo fajnych domków, wypożyczalnia kajaków, latem musi tu tętnić życie. Na plaży:


Dalej przez Wyspę Pucką po płytach jedziemy do Jeziora Portowego. Tu zaczyna się powtórka z poprzedniej soboty. Zawiało, nadpłynęły czarne chmury i zacząłem powoli nasiąkać deszczem. Jakieś sobotnie fatum. Zdjęć już nie robię, aparat schowany w torbie nakrytej pokrowcem. Jeszcze na koniec pogubiliśmy się przy kanale przeciskając się wędkarskimi ścieżkami. Zatem bez pytania przemykamy na skróty przez jakieś gospodarstwo w kierunku ulicy. Zamykając za sobą bramkę widzimy napis: "Uwaga zły pies". Ufff dobrze, że zły Ciapek nie lubi deszczu :) Jedziemy do Mostu Długiego i w prawo pod estakadę. Tu rozdzielamy się z Marcinem i wracamy do domu. Ni z tego ni z owego wyszło 50 km jazdy po mieście.

Dane wyjazdu:
165.00 km 4.00 km teren
08:43 h 18.93 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Świnoujście - Szczecin przez Niemcy

Sobota, 22 września 2012 · dodano: 23.09.2012 | Komentarze 5



Pomysł objechania zalewu Szczecińskiego chodził za mną od dawna. Problemem był początkowo brak formy, później brak kompanów i tak lato się skończyło, a ja dalej nie osiągnąłem celu. Podczas masy krytycznej rozmawiałem na ten temat z Januszem i to on podsunął mi prosty i jednocześnie genialny pomysł - do Świnoujścia jadę pociągiem i wracam rowerem. Od tego momentu zapomniałem o objechaniu całego zalewu, a skupiłem się tylko na części przez Niemcy. Marcin szybko podłapał temat. Zaczyna się planowanie trasy, drukowanie mapek, szukanie rozmówek polsko - niemieckich itd. :) Ostatecznie wczoraj rano po krótkich przygotowaniach spotkałem się z Marcinem, Arturem i Markiem na dworcu PKP.
Wstaję rano o 4:00, co dla mnie jest środkiem nocy i snuję się do kuchni. Wszystko mam już przygotowane, jedynie szybkie śniadanko i herbata do termosu. Ubieram się, na dworze zimno, dobrze, że wreszcie kupiłem sobie długie spodnie rowerowe. Wypróbuje się po drodze tak samo jak nowe siodełko Lepper Weltmeister. Na dworze lekko mży, jadę pierwsze 7 km przez puste ulice:

Na dworcu jestem pierwszy, za chwile przyjeżdża Artur i ładujemy się do pociągu. Marcin z Markiem też zdążyli (dobrze, bo Marcin ma bilety) i o 5:23 pociąg powoli rusza.

Na zdjęciu po kolei - Artur, Marek, Marcin i ja. Po dwóch godzinach dojeżdżamy do Świnoujścia, w międzyczasie robi się jasno. Zaraz po wyjściu z PKP podchodzimy pod przeprawę promową.

Widać już ślady jesieni - klucze odlatujących ptaków:

Po wylądowaniu na drugim brzegu jedziemy powoli przez miasto na plażę.

Pomimo wczesnej pory i soboty kilka osób już spaceruje, a mewy domagają się kawałka bułki.

Promenadą kierujemy się do Ahlbeck, jeszcze zdjęcie na granicy:


W Ahlbeck kręcimy się trochę tu i tam, między innymi wjeżdżamy na molo:


Poniewaz pojechaliśmy za daleko zamiast na Korswandt skręcamy na Gothen i musimy objechać jezioro Gothensee po drodze szutrowo - gruntowej. Za to później mamy kilka fajnych zjazdów i ładne widoki na jezioro.

Kierujemy się do drogi głównej w kierunku Anklam.

W Usedom zjeżdżamy z drogi głównej w kierunku Karnina, aby zobaczyć przęsło mostu dawnej linii kolejowej Ducherow - Świnoujście Główne. Częśc podnoszona mostu wpisana jest obecnie do rejestru zabytków.


Stąd można przedostać się do Kamp za 8,50 euro z rowerem, ale od początku nie zakładaliśmy takiej wersji i wracamy na mosty do Anklam, gdzie po dojechaniu robimy odpoczynek na rynku.



Z Anklam kierujemy się początkowo trasą rowerową w kierunku Ueckermunde, ale po kilku kilometrach po kocich łbach zawracamy do drogi głównej. Nagle zrywa się porywisty wiatr, który ledwo pozwala jechać. Czarne chmury na horyzoncie nie wróżą nam nic dobrego. Staramy się uciec przed nadciągającą nawałnicą, ale nie ma szans. Wkrótce jedziemy w strugach deszczu, po kaskach tłucze się niewielki grad, a ziąb ogarnia całe ciało.
Tu właściwie kończy się przyjemna wycieczka. Nie zwiedzamy już plaży w Ueckermunde, ani nie szukamy atrakcji w innych miastach. Odwiedzamy tylko markety, aby dokupić "izotoników" i coś słodkiego. Spodnie, bluza, buty - wszystko mokre i tak przez kilka godzin. Palce drętwieją i zimno strasznie, ale się nie załamujemy :)

Za Dobieszczynem zaczyna się dłuuuuga, nudna prosta. Jedziemy już właściwie w ciemnościach. Chłopakom dokuczają kolana, ja o dziwo bez najmniejszych śladów bólu. Zastanawiam się czy to sprawa spodni i dogrzanych kolan, czy sztywnej sztycy czy nowego siodełka ? O godzinie 20:30 po 12 godzinach ( w tym ok. 3 godzin zwiedzania i odpoczynków) dojeżdżamy do Głębokiego. Udało się. Tym razem dzienny przebieg to 165 km, czyli mój absolutny rekord, życiowy rekord :)

Na koniec dodam, że trwał akurat Tydzień Zrównoważonego Transportu, bilet kolejowy kosztował 15 zł, a rower jechał za darmo. 22 września - Europejski Dzień bez Samochodu.