Info
Ten blog rowerowy od czerwca 2012 r. prowadzi mih z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 2172.00 kilometrów (plus 1209 km sprzed bloga) w tym 127.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.36 km/h i zwiedzam świat.Więcej o mnie. Niżej goście zliczani od listopada 2012 r.:
Mój rower
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Maj2 - 3
- 2012, Listopad2 - 20
- 2012, Październik8 - 37
- 2012, Wrzesień6 - 19
- 2012, Sierpień11 - 14
- 2012, Lipiec9 - 1
- 2012, Czerwiec5 - 9
Dane wyjazdu:
60.00 km
0.00 km teren
03:05 h
19.46 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Globetrotter
Nad jezioro Piaski
Wtorek, 19 czerwca 2012 · dodano: 21.06.2012 | Komentarze 0
(do 1945 niem. Gross Pätsch See)W dniu dzisiejszym wybrałem się na wyprawę do Puszczy Wkrzańskiej. Po weekendowym bólu kolana wydawało się nie być śladu i zapragnąłem dojechać do jeziora Piaski oraz odwiedzić Trzebież Szczeciński. Wyjazd zaplanowany na ok. 80 km skończył się w Policach po 60 km. Po prostu ból powrócił i nie chcąc ryzykować poważniejszej kontuzji zadzwoniłem po transport. Ostatnie 20 km kierowałem już samochodem. Wszystko zaczęło się miło i przyjemnie. Przez Głębokie, Pilchowo, Tanowo, Dobieszczyn dojeżdżam do skrzyżowania gdzie z drogi do przejścia granicznego z Niemcami skręcam w prawo na Nowe Warpno. Asfaltem dziurawym jak szwajcarski ser dojeżdżam powoli do kolejnego skrzyżowania. Droga na wprost prowadzi dalej na Nowe Warpno, w prawo do Myśliborza, ja jadę w lewo w kierunku do Trzebieży. Po kilku kilometrach przy tabliczce "Do punktu czerpania wody" skręcam w prawo do jeziora Piaski (do 1945 niem. Gross Pätsch See) . Na miejscu robię zdjęcie i przy wygodnych ławkach zjadam podwieczorek :) Po chwili objeżdżam jezioro z prawej strony by spojrzeć na wieżę przeciwpożarową umiejscowioną na Piaskowej Górze (37 m n.p.m.) i po wykonaniu pętli wracam na dróżkę w kierunku na wschód.
Tutaj właśnie zaczynam odczuwać ból w kolanie i przyjemność z jazdy powoli zanika. Przy kolejnym skrzyżowaniu zatrzymuję się na moment przy kapliczce przedstawiającej Królową Puszczy Wkrzańskiej. W Trzebieży w związku z bólem odpuszczam sobie zjazd na plażę i obok popadającej w ruinę stacji PKP jadę w kierunku na Police.
Po drodze mijam Uniemyśl, Niekłończycę, Dębostrów i Jasienicę, na dłużej zatrzymując się tylko w Niekłończycy (do 1945 niem. Königsfelde). Przy samej drodze rzucił mi się w oczy barokowy kościół Najświętszej Marii Panny z 1778 r. Data powstania i remontu uwidoczniona jest na metalowej chorągwi na wejściem. Obok kościoła prezentuje się okazały pomnik upamiętniający dawnych mieszkańców wsi poległych podczas I Wojny Światowej, jeden z tzw. pomników wielkiej wojny. Niemcy z uwagi na duże straty niemal w każdej miejscowości starali się postawić tablicę z nazwiskami tych, którzy ponieśli śmierć w walkach. Obecnie pomnik stanowi cokół pod figurą Jezusa. Po lewej stronie cokołu znajduje się kolejna tablica z wyniosłym hasłem "Dla upamiętnienia milionów Polaków i Niemców ofiar II Wojny Światowej i ku przestrodze potomnym. Nigdy więcej wojny i wrogości. Pokój narodom". Sponsorami jest trzech obywateli Niemiec. Pod nią umiejscowiono niewielką płytę z listą 25 nazwisk. Jak widać niewiele potrzeba, by podstępem upamiętnienia doczekały się także nazwiska możliwych zwolenników Führera i narodowego socjalizmu. O ile rozumiem pomniki stawiane przez władze niemieckie na ich ziemiach po I Wojnie Światowej trudno mi dopatrywać się uzasadnienia dlaczego na podobną tablicę w ostatnich latach zgodziły się władze Polic ?
Te i podobne przemyślenia towarzyszyły mi przez ostatnie kilometry podróży. Czy ktoś może rozwiać moje wątpliwości ?
Kategoria 2. Puszcza Wkrzańska i północ
Dane wyjazdu:
125.00 km
20.00 km teren
07:34 h
16.52 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Unibike Globetrotter
Rowerem wokół Miedwia z noclegiem
Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 0
Dzień pierwszyDzień drugi
W piątek około godziny 19:00 wspólnie z Marcinem wyjeżdżamy na objazd jeziora Miedwie. Marcin zapisał się na sierpniowy Maraton wokół Miedwia, a ja mam ochotę na nocleg poza domem. Planujemy zapoznać się z trasą. Pogoda nie jest zła, dużo chmur, ale kropi tylko od czasu do czasu. Na Moście Cłowym pierwsze zdjęcie:
Ruszamy Szosą Stargardzką, duży ruch i niebezpiecznie, byle szybko do Płoni, dalej przez Jezierzyce obok stawów rybnych drogą gruntową do wsi Rekowo. We wsi trochę się kręcimy szukając drogi, zasięgnąwszy języka kierujemy się po bruku do Żelewa. W Żelewie ponownie pytamy o drogę. Jadąc dalej mijamy po prawej stronie przepompownię wody dla Szczecina. Ujęcie wody na jeziorze Miedwie zostało oddane do eksploatacji w 1976 roku i zaopatruje w wodę około 330 tysięcy mieszkańców.
Jezioro mamy cały czas z lewej strony. Wkrótce dojeżdżamy do miejsca, gdzie z Miedwia wypływa rzeka Płonia. Spływ kajakiem będzie kolejną planowaną przygodą.
Do kolejnej wsi Dębina jedziemy już po płytach jumbo. Krzywe, połamane, jazda z sakwami jest utrudniona. W pewnym momencie droga doprowadza nas do gospodarstwa rolnego na końcu którego napotykamy zamkniętą bramę. Rowery są zbyt ciężkie by przerzucić je przez płot.
Cofamy się około 200 metrów, skręcamy w lewo, gdzie po chwili napotykamy drugą bramę tym razem z możliwością przejechania furtką. Dalej asfaltem do Komorówka.
W Komorówku droga w prawo wygląda jak na "podwórko do chłopa", więc jedziemy w lewo, co okazuje się błędem. Dojeżdżamy do jeziora, gdzie droga się kończy. Wracamy i tym razem kierujemy się w prawo. Od teraz posiłkujemy się GPSem w komórce, mapka jaką wydrukowaliśmy z sieci jest za mało dokładna.
Przez Giżyn, Młyny, Turze, Ryszewo, Okunicę i Grędziec kierujemy się do Wierzbna, gdzie planowaliśmy zostać na noc. Ostatnie kilometry przejeżdżamy w zupełnych ciemnościach. Przydaje się porządna lampa i prąd z dynama. Schodzimy na plaże w Wierzbnie, ale pijackie wrzaski z oddali i głośna muzyka nie nastrajają nas optymistycznie. Nie jest to dziś gościnne miejsce dla zmęczonych turystów. Wsiadamy na rowery i jedziemy dalej, do Koszewa. Wieś spokojna, wokół ciemność, postanawiamy spać na boisku, gdzie dociera światło ulicznych latarni. Obawiam się tylko czy nie będziemy przeszkadzać, kiedy rano tubylcy przyjdą pograć w piłkę. Swoimi wątpliwościami dzielę się z Marciem stwierdzając, że pewnie rano dzieciaki nas obudzą. Marcin zniknął na chwilę w ciemnościach, wraca i mówi : "Spokojnie, bez obaw, w bramce rosną pokrzywy". Pewnie teraz na wsi w piłkę grają tylko na komputerze. Około północy zatem rozbijamy obóz, dzisiejszego dnia przejechaliśmy 75 km. Robimy kolację i o godzinie drugiej w nocy kołysani szumem młodego zboża i starych topól zapadamy w sen. Ranek przychodzi szybko.
Rano po śniadaniu cofamy się do wsi aby zobaczyć w świetle dziennym okazały pałac z wieżą zakończoną neobarokowym hełmem. Do 1945 r. był on własnością hitlerowskiego feldmarszałka Friedricha von Paulusa. Oglądamy także gotycki, XVI-wieczny kamienno ceglany kościół po czym przez Koszewko (neorenesansowy pałac z XIX wieku) i Kunowo dojeżdżamy do Morzyczyna, gdzie pierwszy raz widzę piękną plażę i molo. Niby dziwne, ale muszę przyznać, że wczoraj w ogóle pierwszy raz widziałem Miedwie.
Powoli promenadą i dalej ścieżką rowerową udajemy się w kierunku Kobylanki i tu kończy się luksus. Jadąc na zakazie przebijamy się szybko drogą Stargard - Szczecin (momentami bez pobocza) na obrzeża miasta. W strugach deszczu dojeżdżamy do Trasy Zamkowej, gdzie wkrótce się pożegnamy.
Do domu dojeżdżam akurat na obiad, w nogach 125 km. Postanawiam zacząć śledzić swoje ślady GPS (ten ślad prowadzi do domu Marcina i jest nieco krótszy), stąd konto na Bikestats i ten blog. Pozdro !
Ekwipunek na wyprawę rowerową:
Rower:
Okulary
Rękawice
Kask
Zestaw narzędzi Multiklucz
Dętka zapasowa
Łyżki do opon
Łatki
Skuwacz do łańcucha
Zapięcie plus kluczyki
Mapa
Spanie:
Mata samopompująca 5 cm
Tarp DD 3x3
Śpiwór Hannah Bike
Dmuchana poduszka
Kuchnia:
Kuchenka Go-system plus butla 220 gr
Kubek metalowy
Kubek termiczny
Talerz mały płaski plastik
Niezbędnik
Nóż Eka W11
Światło:
Latarka czołowa Led Lenser H7
Zapalniczka x 2
Podgrzewacze x 3
Bezpieczeństwo:
Portfel/dokumenty
Telefon komórkowy
Apteczka
Inne:
Płyn na komary
Guma do mocowania
Worek na śmieci
Higiena:
Przybory toaletowe – żel do kapieli, dezodorant, szczotka do zębów, pasta
Ręcznik
Chusteczki intymne
Papier toaletowy
Ubrania:
Spodenki rowerowe z wkładką
Koszulka rowerowa
Koszulka bawełniana
Majtki
Skarpety
Bluza polar
Bluza wiatrówka
Spodnie
Jedzenie:
Woda
Chleb
Konserwa mięsna
Pasztet
Herbata
Cukier
Cytryna
Zestaw komfort :)
Kategoria 1. Kilkudniowe z sakwami
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Jak to dawniej bywało ...
Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 24.10.2012 | Komentarze 9
W dzieciństwie i młodości rower towarzyszył mi zawsze. Najpierw taki na trzech kółkach ze skarbonką w ramie, później jakoś długo nic nie pamiętam i w końcu pierwszy dorosły i wymarzony składak Wigry 3. Został kupiony zimą, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Byłem z Mamą w sąsiednim mieście (20 km od rodzinnego Łobza) i akurat przywieźli towar do sklepu. Szybko ustawiliśmy się w kolejkę i tak stałem się jego szczęśliwym posiadaczem. Kolor - kość słoniowa. Z uwagi, że na dworze leżał śnieg (kiedyś padał częściej) rower stał w moim pokoju, a ja wpatrywałem się w niego całymi dniami. Do towarzystwa w długie zimowe wieczory miałem książki podróżnicze i dwa kanały w telewizji. Zero komputerów, komórek itp. wynalazków. Przemierzałem więc lądy i oceany wspólnie z Tomkiem Wilmowskim, 15 - letnim Kapitanem i Panem Samochodzikiem. O samochodzie w tamtych czasach można było pomarzyć, ludzie przemieszczali się głównie motorowerami i rowerami, stąd moje dążenie do podróżowania skupiło się na rowerze. Wczesną wiosną, gdy tylko śnieg stopniał i asfalt na mojej ulicy wysechł zacząłem namiętne zwiedzać bliższą i dalszą okolicę. Wtedy prawie wszystkie dzieci miały lepsze lub gorsze rowery, jazda była powszechnym sposobem spędzania czasu wolnego. Kto nie miał własnego roweru musiał opanować dosyć trudną sztukę jazdy pod ramą na Ukrainie ojca. Standardem były zawody, kto zrobi najdłuższego "hamula" na piasku. Z tego okresu zostały "pamiątkowe" blizny na łokciach i kolanach. Jeździło się do lasu na poziomki, maliny i na grzyby. Nad jezioro i po zakupy, jednym słowem wszędzie (oprócz szkoły i kościoła). Ciągnęło mnie by coraz dalej odjeżdżać od domu. Pod koniec szkoły podstawowej (miałem jakieś 13 lat) przekonałem się, że na rowerze można przejechać w ciągu dnia kilkadziesiąt kilometrów. Pamiętam przez mgłę pierwszą daleką wycieczkę z moim przyjacielem z dzieciństwa Remkiem i jego wujkiem po Ińskim Parku Krajobrazowym. Wyszło jakieś 50 km i najbardziej wspominaliśmy ból tyłka. To była moje pierwsza dłuższa trasa. Później przez lata były wielokrotne wyjazdy z kolegami z ulicy do ich babci mieszkającej w Wierzchowie. Tak około 40 km rano i 40 wieczorem w drodze powrotnej, w międzyczasie u babci jechaliśmy kawałek nad jezioro i do sklepu. Cieszyliśmy się, że składakiem da się przejechać 90 km. Trzeba jednak uczciwie przyznać, ż wygodniej było Taty Ukrainą. W noc przed takim wyjazdem spaliśmy z chłopakami na strychu garażu, a przez pół nocy dopieszczaliśmy nasze rowery. Nie było telefonów komórkowych, a i zwykłe nie każdy miał, więc sprzęt musiał być naprawdę zadbany i pewny. Jeździliśmy też latem do cioci kolegi do Cybowa koło Kalisza Pomorskiego, gdzie biwakowaliśmy nad pięknym jeziorem. Mieliśmy do dyspozycji domek za darmo i kajaki, którymi pływaliśmy do harcerek na drugą stronę jeziora.Kiedy byłem już w liceum popularne stawały się w Polsce rowery górskie. Strasznie na taki zachorowałem i w końcu udało mi się kupić używany. To już był szpan. Przerzutki, grube opony, piękny biało - niebieski "góral". Do dzisiaj pozostała z niego rama i przednie koło, reszta się naturalnie z wiekiem zużyła. Z tym rowerem nie rozstawałem się już prawie wcale. Codziennie gdzieś jeździłem, raz bliżej raz dalej. Lubiłem odwiedzać kolegów, a szczególnie koleżanki z pobliskich miejscowości. O tej jeździe, nieco pod przymusem wychowawczyni (uczyła nas biologii) napisałem nawet kiedyś artykuł do gazetki szkolnej - coś o rowerze i jego wpływie na ekologię :) Ekologiczny specjalnie nie byłem, ale rowerowy na bank. Liczników wtedy nie było, ale wyliczyłem, że swoim góralem przejechałem około 10 tys. km. Wtedy wydawało mi się to bardzo dużo :) Kiedy nadchodził czas matur spotykałem się z Kowalem w celu wspólnej nauki. Niby, że razem lepiej wiedza do głowy wchodzi. My jednak, zamiast się uczyć planowaliśmy nasz wspólny wyjazd rowerowy nad morze. Pierwszą kilkudniową eskapadę. Pisaliśmy na kartkach co zabierzemy, planowaliśmy gdzie się zatrzymamy na nocleg, i zastanawialiśmy się skąd wziąć kasę na pole namiotowe, browary itd. Maturę jakoś cudem zdaliśmy i podróż się oczywiście odbyła. Z Łobza pojechaliśmy do Niechorza (80 km), kolejnego dnia wzdłuż wybrzeża do Międzyzdrojów, powrót to już około 120 km. Wieźliśmy ze sobą ciężki dwuosobowy namiot, wielkie śpiwory, wszystko troczone do zwykłego metalowego koszyka ze sklepu przyczepionego drutem do bagażnika. Wyglądałem wtedy tak:
Tą wyprawę wspominałem z rozrzewnieniem przez kolejne kilkanaście lat. Takie opowieści z cyklu "to się już nie wróci. " Po tych wspaniałych 4 miesięcznych wakacjach wyjechałem na studia, rower poszedł gdzieś w kąt, bo nie miałem go gdzie trzymać. Czasem służył jeszcze w weekendy, ale coraz rzadziej. Początkowa tęsknota jakoś ucichła i żyłem tylko wspomnieniami szukając wciąż innych zajęć i hobby. Nabierałem przy tym masy, a wszelką aktywność fizyczną z wrodzonego lenistwa ograniczyłem. Wiosną 2012 r. powiedziałem wreszcie stanowczo "rowerku wróć" i zacząłem pierwsze objazdy okolicy. Oj ciężko było na początku, ciężko. 10 km wokół Głębokiego (12 km/h) wydawało się mega odległością :) Dopiero po pewnym czasie i pokonaniu oporu płuc, wyćwiczeniu mięśni oraz siedzenia zacząłem odczuwać z jazdy ponownie tą samą przyjemność jak dawniej. Wiwat endorfiny i odczuwanie szczęścia ! Z czasem poznałem nowych znajomych i do zakupu roweru namówiłem dwóch "starych" i znowu poczułem się wolny. Zwiedziłem kawał świata wokół siebie, poznałem nowe ścieżki, na dzień dzisiejszy (24.10.2012 r.) przejechałem 3106 km i pobiłem swój dzienny dystans przejechany z Kowalem o ponad 40 km. Po kilkunastu latach :) Poprawiłem kondycję, papierosy palę po pół i pisze bloga. Hura !
Tekst powstał po odnalezieniu powyższego zdjęcia z pierwszej i na długi czas ostatniej kilkudniowej wyprawy rowerowej. Zrobione zostało w Starogardzie Łobeskim w roku pańskim 1995. Kowal masz u siebie więcej ?
Kategoria 0. Jak to dawniej bywało ...